reller coaster cz.I – życie

Inaczej tego nazwać nie mogę. Obejmuje jakieś dwa ostatnie miesiące mojego życia; w sumie to nawet ciut więcej, bo zaczęło się od połowy czerwca. Roller coaster – nie używam tego określenia w kontekście, że góra, a potem zjazd w dół, tylko w kontekście emocji i frajdy potrafiącej towarzyszyć szaleństwu na górskich kolejkach.

Dawno temu byłam z moją przyjaciółką u znajomej, która była obcykana w Kalendarzu Majów. Pojechałyśmy z towarzyską wizytą, ale znajoma posiadająca sporo różnych kart i wiedzę „od Majów” uparła się, aby co nieco pokazać, powróżyć i opowiedzieć.

Nie byłam tym zachwycona, bo już dawno tego typu klimaty pozostawiłam bez żalu za sobą i nie miałam zamiaru do nich kiedykolwiek wracać. Moja przyjaciółka przeciwnie. Gospodyni wyjęła więc karty i coś tam zaczęła opowiadać – nie pamiętam, nie przywiązywałam zbytnio uwagi do jej słów. Kiedy jednak przyszedł czas na Kalendarz Majów i usłyszałam, że jestem wg czegośtam Wędrowcem, to szlag mnie lekko trafił.

Byłam chyba po 9 przeprowadzce w przeciągu 11 lat i naprawdę marzyłam, aby już osiąść w jednym miejscu na stałe. Tym bardziej, że wynajmowane przeze mnie miejsce było niezwykle urokliwe i miałam ogromną wiarę w to, że kiedy właściciele zdecydują się na sprzedaż swojej posiadłości, Wszechświat zadba abym mogła ją kupić. Wszechświat nie zadbał bo miał wobec mnie inne plany.

Wróżbitka widząc moją minę i niewybredną reakcję próbowała ratować sytuacją mówiąc, że to wcale nie musi chodzić o fizyczne wieczne wędrowanie, tylko o wędrówkę wewnętrzną. Uczepiłam się jej interpretacji bardzo. Jednak kiedy po kolejnych 4 latach jechałam w Świętokrzyskie aby podpisać akt notarialny zakupu domku w Przymiarkach, z tyłu głowy i tak ulokowała się myśl, że to przejściowe. Zdziwiło mnie, że nie czułam radości z faktu stania się właścicielką domku na niezwykle uroczym końcu wsi(na innych końcach wsi nie decyduję się mieszkać 😛) Połączyłam to z głosem w głowie, który czasami przypominał, że na domu w Przymiarkach nie skończę.

Pomimo tego, że Świętokrzyskie okazało się przepiękną krainą do życia i skradło mi serce, no może część serca, ale za to sporą- czas ruszyć w drogę w kierunku miejsca, które nazywam „moim miejscem na ziemi”. Może tym razem się uda tam dotrzeć i osiąść. Do trzech razy sztuka.

Siedzę czasami na werandzie i zastanawiam się czy jest coś, co mogłoby mnie tutaj zatrzymać. Przychodzi mi tylko jedyna sytuacja: zakochanie się w kimś, kto powie „kochanie, zostajemy tutaj”. Ale pewności nie mam.

Nie, jeszcze się nie pakuję. Tym razem postanowiłam inaczej niż do tej pory: spokojnie, bez pośpiechu. Wszystko się dokona w najbardziej odpowiednim momencie: ani minuty później, ani sekundy wcześniej.

Niech serce prowadzi.