ROLLER COASTER CZ.III – MIŁOŚĆ
„Co było, pozostanie na zawsze; czego nie ma – nigdy nie było” – to raczej sparafrazowany cytat, który kiedyś przeczytałam, a który dotyczył miłości. Autora nie pamiętam, ale chyba jakiś mądry, bo u mnie się sprawdza 😉
Miłość nie jest na guzik, niestety. A może stety – nie wiem. Mam na myśli miłość romantyczną. Przy czym „romantyczna” to nie taka jak w harlekinach, tylko taka prawdziwa, rzeczywista.
Nie lubię określenia „związek”, bo mi się to kojarzy ze związaniem/uwiązaniem; miłość romantyczna zastępuje mi i doskonale oddaje to, jak ja widzę bliską relację dwojga ludzi.
Rozstanie z mężem przeżywałam długo i głęboko. Nigdy nie sądziłam, że tak to będzie wyglądało: najstraszniejsza i najdłuższa czarna noc duszy w moim życiu. Przyszedł moment, kiedy zaczęłam myśleć, że coś ze mną nie tak, skoro nie mogę zapomnieć i ból oraz żałoba trwają tak długo. Aż do czasu, gdy na jakimś wyjeździe spotkałam znakomitego psychoterapeutę pracującego wówczas tylko z mężczyznami, Jacka Masłowskiego. Przegadaliśmy cały wieczór, po którym poczułam ogromną ulgę i nastąpił pierwszy zwrot w moim samopoczuciu.
W czasie tej rozmowy Jacek powiedział, żebym wybiła sobie z głowy myśl, iż przestanę kochać faceta, za którego wyszłam za mąż z prawdziwej miłości (a nie tylko z powodu ciąży ;p), przeżyłam z nim 26 lat (nawet jeśli bywało różnie, czyli krótko mówiąc: raz cudownie, raz ciulowo) i z którym mam 3 dzieci. Dowiedziałam się, że mój eks zawsze pozostanie w moim sercu, a moją rolą – jeśli zechcę – będzie zrobić w sercu miejsce na kolejną miłość. Ulżyło mi ogromnie kiedy zaakceptowałam to, o czym powiedział Jacek, a co czułam, tylko nie dawałam sobie na to zgody. Potem nastąpiła dwuletnia psychoterapia, dzięki której centymetr po centymetrze podnosiłam się z ziemi.
Minęło jakieś 5 lat od czasu rozwodu i okazało się, że tak, mam ochotę zanurkować ponownie w bliską relację. Zanurkowałam. Po czasie zorientowałam się, że w pojedynkę. Mężczyzna ze swojego zanurkowania dość szybko zrezygnował, bo nie wystarczyło mu odwagi – jak się okazało, kiedy już moje zranione serce zostało przeze mnie opatrzone. Teraz z perspektywy czasu nazwałabym tę relację karmiczną. Moje zakochanie zniknęło wraz z przeżytym bólem. Całe szczęście żałoba po tej relacji nie trwała nadmiernie długo.
Minęły ze dwa lata.
Nie myślałam o kolejnym robieniu miejsca w sercu dla kogokolwiek. Wtedy przyjechał. Na masaż. Piękny, młody…znacznie młodszy. Bardziej pasujący wiekiem do mojej młodszej o 10 lat siostry, z którą wówczas mieszkałam w Sadkowie. Przyjeżdżał mniej więcej co 3 tyg., a po jego wyjściu nie mogłyśmy się z siostrą nawzdychać na jego temat. Po kilku miesiącach na pożegnanie przytulił się do mnie i mnie do siebie – zupełnie niespodziewanie. Niebo było pełne gwiazd, głęboka wieczorna cisza i my.
Boże!
Serce dość szybko oszalało. A kiedy się uspokoiło poczułam, że pod tym szaleństwem utworzyło się coś głębokiego. Wiedziałam, że cokolwiek się wydarzy z nami, całkiem świeże ale dość ugruntowane uczucie pozostanie w moim sercu na zawsze. Obok tamtego uczucia z małżeństwa.
Przyszła jednak chwila, kiedy po dwóch wspólnych latach zakończyłam tę relację. Zabierając po raz kolejny swoje obolałe serce, ale już z dużym doświadczeniem opatrywania jego ran. Stało się tak ponieważ przestałam widzieć jakąkolwiek możliwość budowania bliskiej relacji z mężczyzną, który tak, był dla mnie piękny, niezwykle troskliwy, uważny na moje potrzeby i zachcianki, czuły i całujący się jak nikt na świecie, ale który – pomimo wszystko – nie potrafił wówczas wziąć odpowiedzialności ze swojej strony za to, co między nami zaistniało. Gotowość jest kluczowa w każdym aspekcie życia.
Zimą tego roku zaczęłam spotykać się z mężczyzną, którego znałam z jednej z rozwojowych grup na fb. W sumie niebawem zaczęliśmy ze sobą „chodzić” stając się dla siebie dziewczyną i chłopakiem. Zawróciłam mu w głowie bez chęci zawrócenia; on mnie nie, choć taki był jego plan na początku. Tak to z planami nieraz bywa. Widziałam ogromny żar w jego oczach, zachwyt niemały i było mi bardzo szkoda, że nie mogę tym samym go obdarować. Naprawdę miałam nadzieję, że za jakiś czas i moje serce otworzy się na niego. Ogromną wartością w tej relacji były nasze wielogodzinne nieraz, pełne szczerości rozmowy. W taki sposób mogłam jeszcze rozmawiać z moim niegdysiejszym mężem. Ale tylko do jakiegoś czasu.
Niestety, im dłużej trwała ta relacja tym częściej czułam, że nigdy nie odwzajemnię jego uczucia. I kiedy drugi raz skorzystałam z czaszkowo – krzyżowego moja miednica, na którą nakierowany był zabieg zakrzyknęła: dosyć! „Zerwanie” było dla mnie trudne emocjonalnie. Chyba zawsze jest trudne. Nawet gdy się kogoś nie kocha. Na drugi dzień głos w głowie brzęczał, że może to nie była dobra decyzja, ale ciało doskonale pokazywało, że była. Nie pamiętam, kiedy tak dużo energii odzyskałam po swojej jakiejś decyzji. To było niesłychane.
Stanie w swojej prawdzie, pójście za głosem swojego serca jest największą wartością jaką możemy sobie dać.
I teraz uwaga! Zaczyna się telenowela – jak skomentowała moja córka 😉
Kiedy miałam już w sobie przekonanie, że moja ostatnia relacja nie ma sensu, bo moje serce mi o tym bardzo wyraźnie mówi i podjęłam decyzję o rozstaniu, otrzymałam maila.
Był to email od mojego poprzedniego chłopaka, tego pięknego, czułego, troskliwego i całującego jak nikt na świecie. Po 4,5 roku przerwy znalazł mnie w internetach i napisał słów kilka. Zdań niby zwykłych, ale prosto z serca. I moje to poczuło. Wymieniliśmy parę elektronicznych listów, umówiliśmy wstępnie na spotkanie nie wiadomo kiedy – jak to z nim ;)) Moja miłość do niego, która w sercu siedziała sobie spokojnie nie sądząc nawet, że kiedykolwiek ponownie się poruszy – przygląda się sytuacji z delikatnym zaciekawieniem. Jednak bez jakiegokolwiek oczekiwania.
Być może zobaczymy się kiedyś, aby chwilę pogadać; albo po to, by przez chwilę ponownie zaznać smaku swoich ust. Ale też być może – pomimo wstępnych deklaracji – nigdy się jednak nie spotkamy. Którakolwiek z tych wersji zaistnieje wiem, że „wszystko jest dobrze w całym stworzeniu” – jak zwykł mawiać Adamus St. Germain
Jestem w niezwykłym miejscu, do której doprowadziła mnie niemal 30 letnia praca nad sobą, a szczególnie ostatnie 10 lat: REZYLIENCJA.
Zdecydowanie jest mi dobrze. A kiedy jest mi źle, potrafię przytulić swoje „jest mi źle”.
Miłości życzę wszystkim!